Piotr Kosanowski, numizmatyk i kolekcjoner monet twierdzi, że dziś na rynku numizmatycznym wiele nowych osób to stricte inwestorzy, ale gro z nich to ci, którzy pouciekali z oszczędnościami z banków i próbują za wszelką cenę zamienić żywą gotówkę na aktywa. – Jest duża grupa klientów, która numizmatykę traktuje jako formę dywersyfikacji portfela, dzieląc go np. ze złotem, akcjami czy innymi formami aktywów inwestycyjnych — mówi pomysłodawca i założyciel projektu Portal Numizmatyczny w rozmowie z Wprost.pl
Dariusz Brzostek, Wprost.pl: Polacy przeszukują stare walizki, szafy, strychy czy komórki lokatorskie w nadziei, że znajdą dawne monety peerelowskie. Skąd wzięła się moda na zbieranie starych monet?
Piotr Kosanowski, Portal Numizmatyczny: Samo kolekcjonowanie monet – numizmatyka, to dziedzina kolekcjonerstwa z wielowiekową tradycją. Już w okresie Polski Królewskiej władcy czy wysoko postawieni ludzie tworzyli zbiory numizmatyczne. Dzisiaj monety wspomnianego PRL-u, przeżywają na rynku istny renesans. Moda, o której Pan wspomniał na przeszukiwanie czeluści domowych zakamarków w poszukiwaniu starych monet – głównie właśnie II RP czy z czasów PRL, wiąże się według mnie z tym, że ceny historycznych monet niezwykle dynamicznie rosną, zwłaszcza w ostatnich 3-4 latach.
Bez wątpienia jest to główna przyczyna tego, że ludzie szukają u siebie w domu słynnego „Rybaka 1958” w menniczym stanie w nadziei, że szybko go spieniężą za dobrych kilka tysięcy złotych. Swoje jednak zrobiły liczne artykuły i filmy opisujące osławione już monety PRL, w których to na konkretnych przykładach prezentuje się walory, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były w obiegu, a dziś są warte kilkaset lub nawet kilka tysięcy złotych. Ludzie skuszeni łatwym i szybkim zarobkiem, szukają u siebie w domach takiej przysłowiowej „żyły złota”.
W tym miejscu warto ostudzić nieco zapędy tych osób. Owszem, warto szukać, bo zdarzają się takie cudowne znaleziska, o których wiem od właścicieli domów aukcyjnych, ale stanowi to niewielki procent wszystkich znalezisk, które trafiają do firm numizmatycznych. Znam też przypadki kiedy to ktoś przyszedł do antykwariatu numizmatycznego z myślą, że dostanie kilkadziesiąt złotych, a okazywało się, że przyniósł rzadką monetę wartą kilkaset lub kilka tysięcy złotych.
W ubiegłym tygodniu na jednym z portali aukcyjnych za pięciozłotówkę z „rybakiem” z 1958 roku trzeba było zapłacić ponad 8 tys. zł. Na innej zakończonej licytacji padł cenowy rekord. Za monetę 5 zł ze "sztandarem" z 1930 roku kolekcjoner zapłacił ponad 33 tys. zł. Czy mamy do czynienia z numizmatyczną gorączką?
Egzemplarze, które dziś osiągają ceny po kilka tysięcy złotych to egzemplarze zupełnie nieobiegowe, mennicze, czyli albo pochodzące bezpośrednio z okienka bankowego z epoki lub pochodzące z zapasów bankowych, które pod koniec lat 90. trafiły na rynek. Dziś rynek poszukuje przede wszystkim możliwie najlepiej zachowanych egzemplarzy stąd ogromne dysproporcje cenowe pomiędzy sztukami menniczymi, a nawet lekko obiegowymi.
Ceny tych samych monet znacznie różnią się od siebie. Na jednym z portali za pięciozłotówkę z rybakiem z 1958 roku trzeba zapłacić sto złotych, na innym cena wynosi już kilkaset złotych, a są i takie, które osiągają koleje rekordy cenowe. Skąd takie różnice w cenniku? Od czego zależą ceny bilonu?
„Rybak 1958” to już moneta legenda jeśli chodzi o okres PRL. Około 20 lat temu zalegała jeszcze w skarbcach NBP i była oferowana firmom numizmatycznym podczas sprzedaży zapasów bankowych, a dziś świeci tryumfy. Takich przykładów jest więcej jeśli chodzi o okres PRL. Podobna sytuacja jest np. z monetą 1 zł z 1957 roku. W stanie obiegowym jest warta kilka złotych, zaś w stanie menniczym kilka tysięcy złotych.
Jeśli chodzi o wspomnianego "rybaka" z 1958 roku to pamiętajmy, że była to moneta aluminiowa, czyli bardzo miękka i niezwykle podatna na wszelkie uszkodzenia wynikające z obiegu. Nawet krótkotrwały obieg sprawiał, że moneta traciła menniczą świeżość. Mówiąc dzisiejszym językiem – ze stanu menniczego, pierwszego szybko w obiegu robił się stan II lub III. Zwyczajnie się wycierała, uszkadzała mechanicznie. To po pierwsze. Po drugiej rocznika 1958 wybito stosunkowo niewiele, bo nieco ponad 1,3 mln sztuk. Dla porównania w 1959 roku wybito prawie 57 milionów monet pięciozłotowych. Widać zatem różnicę. W tym konkretnym przypadku bezpośredni wpływ na cenę miały: materiał – miękkie aluminium i niski nakład.
Na końcową cenę numizmatu ma dziś wpływ wiele czynników. Poza wspomnianymi wyżej – niskim nakładem/rzadkością, również stan zachowania. Bardzo ważna jest również „moda” na daną epokę. Dla przykładu monety II RP zawsze cieszyły się i cieszą ogromnym zainteresowaniem rynku. Z kolei monety z czasów PRL przez lata były bardzo mocno niedoszacowane. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że wielu starszych kolekcjonerów pamięta te monety jeszcze z obiegu. Minęło za mało czasu.
Jeszcze kilkanaście lat temu takie monety czy banknoty za naprawdę symboliczne pieniądze firmy numizmatyczne mogły kupować z zapasów NBP. Boom na bilon peerelowski rozpoczął się tak naprawdę kilka lat temu. Nie był to wzrost ewolucyjny tylko rewolucyjny. Trzy lata temu peerelowską monetę o nominale 100 zł z Mieszko I i Dąbrówką na rewersie można było nabyć w menniczym stanie za 120 zł. Dziś próżno szukać poniżej 300-350 złotych. Podobne przykłady można mnożyć.
We wszystkim trzeba jednak zachować zdrowy rozsądek i nierzadko zimną głowę, bowiem zarówno dla kolekcjonerów jak i rynku znacznie zdrowszy jest powolny, a stabilny wzrost cen, aniżeli drastyczny skok. Tu już dotykamy aspektów spekulacyjnych, które nie zawsze są dla rynku dobre. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia kilkanaście lat temu, kiedy to ceny współczesnych monet lustrzanek NBP w ciągu kilku miesięcy zdrożały o kilkaset procent, żeby potem równie szybko zaliczyć podobnie drastyczny, ale spadek. Dziś wiele z nich można kupić dosłownie po cenie złomu srebra.
Jakie monety są obecnie najczęściej sprzedawane? Które z nich są najbardziej wartościowe?
Wszystkie. Obecnie jest zapotrzebowanie na wszystkie monety, zarówno PRL, II RP jak i Polski Królewskiej. Popularne monety czy słabiej zachowane niemal zalewają rynek. Można je dosłownie wybierać do woli. Problem powoli zaczyna się z monetami rzadszymi typologicznie lub tymi najlepiej zachowanymi w najlepszych stanach. Raz kupione, często na kolejne lata wędrują „do szaf” i nie wypływają ponownie na rynek.
Jakich monet obecnie szukają kolekcjonerzy? Ile są w stanie za nie zapłacić?
Przede wszystkim ładnych. To jest trend wyraźnie zauważalny na rynku. Ludzie wolą kupić popularniejsze monety, ale perfekcyjnie zachowane, mennicze, aniżeli rzadszą odmianę, ale słabiej zachowaną. Klient kupuje oczami. Spowodowane jest to głównie tym, że w ostatnich latach na rynek numizmatyczny napłynęło wiele osób bez odpowiedniej wiedzy specjalistycznej, która pozwoliłaby im na wgłębianie się w rzadkie typy czy odmiany. Wolą kupić pewnie i to nierzadko w gradingu, monetę ładną i przyjemną dla oka.
Kupujący twierdzą, że drożyzna dotarła także na rynek numizmatyczny. Dziś o korzystnych cenach można tylko pomarzyć. O ile średnio zdrożały stare monety w ostatnich latach?
Generalnie na przestrzeni ostatnich 3-4 lat wzrost cen na rynku dotknął wszystkie monety, które zaliczamy do historycznych, czyli PRL, II RP czy Polska Królewska. W niektórych przypadkach mamy wzrost rzędu kilkudziesięciu, a innych nawet kilkuset procent. Ogólny trend jest jednak wyraźnie wzrostowy we wspomnianym okresie. Obecnie wzrost nieco spowolnił, ale na pewno się nie wypłaszczył, bowiem na rynek dochodzą coraz to nowi kolekcjonerzy czy inwestorzy. Dziś jednak możemy mówić o pewnej stabilizacji w porównaniu z tymi wzrostami, które miały miejsce niedawno.
Zawsze gdy padnie cenowy rekord na aukcjach internetowych, sklepy numizmatyczne są oblegane przez klientów. Większość z tych monet nie jest tyle warta, ile chcieliby uzyskać.
Ja zawsze powtarzam, że najlepszym połączeniem jest kolekcjonowanie z lokatą kapitału. Samo inwestowanie bez żyłki kolekcjonerskiej może się nie powieść. Bez żyłki kolekcjonerskiej nie wchodzimy zbyt głęboko w dany temat, a w numizmatyce wiedza, znajomość rynku to absolutna podstawa. Bez tego bardzo szybko możemy się rozczarować tym rynkiem. W numizmatyce bardzo ważna jest cierpliwość, rozsądek i nierzadko zimna głowa.
Osoby, które liczą na szybki zarobek czy nie potrafią utrzymać emocji na wodzy, nie mają tu czego szukać. Bez wspomnianych wyżej cech plus do tego obowiązkowej, chociaż podstawowej wiedzy daleko nie zajedziemy i nie mamy co liczyć na to, że zgromadzimy rokująca lokacyjnie kolekcję. Owszem obecnie w numizmatyce jest obecny również aspekt spekulacyjny, ale nie przeceniałbym za bardzo jego wpływu. W każdej gałęzi sztuki, gdzie w grę wchodzą pieniądze element spekulacyjny jest obecny.
Czy kolekcjonowanie dawnych monet może stać się dobrą lokatą kapitału? Czy możliwość potencjalnego zysku ściąga do numizmatycznego hobby kolejne osoby?
Rynek numizmatyczny bardzo dynamicznie się rozwinął. Wiele nowych osób to stricte inwestorzy, ale gros osób to ci, co pouciekali z oszczędnościami z banków i próbują za wszelką cenę zamienić żywą gotówkę na aktywa. Jest duża grupa osób, która numizmatykę traktuje jako formę dywersyfikacji portfela, dzieląc go ze złotem, akcjami czy innymi formami aktywów inwestycyjnych.
Nigdy nie traktowałem i nie traktuję numizmatyki tylko jako lokaty kapitału, jeśli ktoś tylko tak myśli, może się rozczarować. Ja zawsze powtarzam, jeśli ktoś chce lokować to niech znajdzie w sobie, choć odrobinę żyłki kolekcjonerskiej, taki tandem może dobrze zadziałać. W tym miejscu warto podkreślić, że dziś na tym rynku nie ma już przysłowiowych okazji. Jeśli moneta X średnio kosztuje 5-6 tysięcy, a ktoś chce nam ją odsprzedaż powiedzmy za 3 tysiące to automatycznie światełko powinno nam się zapalić.
Czytaj też:
Pokemon droższy niż willa w Kalifornii. Padł nowy rekordCzytaj też:
Organizują tournée po Polsce. Skupują książki, porcelanę i antyki