Mroczna strona polskich startupów. „Szefowie funduszy zachowują się, jak sędziowie konkursu dla modelek”

Mroczna strona polskich startupów. „Szefowie funduszy zachowują się, jak sędziowie konkursu dla modelek”

Michał Marciniak, twórca Veventy
Michał Marciniak, twórca Veventy Źródło: Viventy
Polscy inwestorzy boją się ryzyka, chociaż w grze, w której biorą udział, są od tego, żeby je podejmować. Czasy zachowawczego inwestowania w startupy już się skończyły – o realiach trudnej współpracy startupów z funduszami VC opowiada Michał Marciniak, założyciel Veventy.com. W rozmowie z „Wprost” mówi m.in. dlaczego w Polsce tak ciężko o unicorna – firmę, której wartość osiągnie miliard dolarów.

„Wprost”: Stworzyłeś startup, czyli nowatorską firmę ze świata nowych technologii. Ale w przeciwieństwie do wielu innych startupowców zainwestowałeś w nią własne pieniądze – aż 2 mln zł – zamiast dogadać się z funduszem inwestycyjnym. Dlaczego?

Michał Marciniak: Od lat obserwuję rynek funduszy venture capital (VC, czyli funduszy wysokiego ryzyka inwestujących w startupy – przyp. red.). Widzę, jak wygląda on w Polsce, w Europie i w USA. Choć rodzimy ekosystem startupów i funduszy VC prężnie się rozwija, to w porównaniu z zachodem wciąż jest daleko w tyle.

W czym jest problem?

U nas przede wszystkim szuka się okazji, aby kupić dużą pulę udziałów w startupie jak najmniejszym kosztem. Natomiast te pieniądze nie idą przecież do kieszeni foundera (założyciela i właściciela startupu – przyp. red). Mają one wyskalować (rozwinąć – przyp. red.) wspólny biznes, aby zrealizował określone cele, a ostatecznie wygenerować potężny zwrot z inwestycji.

Niestety, większość polskich funduszy wychodzi z przekonania, że jak zaproponują 500 tys. zł startupowi, to jest to odpowiedni kapitał dla jego rozwoju, a dodatkowo za taki wkład oczekują około 25 proc. udziałów.

Pół miliona złotych to za mało?

Jeśli jest to technologiczny, ambitny projekt, to prawdopodobnie wystarczy mu to na kilka miesięcy podstawowych kosztów, ale na pewno nie na rozwój, a co dopiero na globalny sukces.

Fundusze zachowują się często, jak sędziowie w konkursie dla modelek: „ta za gruba, ta ma krzywe nogi, dziękujemy, do widzenia”. A przecież to nie tylko inwestor decyduje o partnerstwie trwającym kolejne pięć czy dziesięć lat. Również ja jako founder wybieram inwestora, bo przecież w tym czasie będziemy wspólnie budować biznes. Dlatego zależy mi na kimś, kto potraktuje mnie poważnie, a nie jak jednego z wielu w długiej kolejce.

Źródło: Wprost