Nie ma takiej zbrodni, której nie potrafiłby popełnić liberalny skądinąd rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy - zauważył Alexis de Tocqueville w swojej książce "O wolności i demokracji w Ameryce".
Rząd PO niedawno ogłosił, że mimo obietnic nie obniży podatków. Banki od pewnego czasu dają zaś do zrozumienia, że ograniczą dostęp do kredytów. To nie wróży niczego dobrego.
Wiadomo, że kredyty to jeden z mechanizmów napędzających gospodarkę. Gdy ich zabraknie, firmy nie mogą inwestować i ograniczają produkcję, a w konsekwencji zatrudnienie. Młodzi ludzie nie mają natomiast pieniędzy na zakup mieszkań i samochodów, co powoduje zastój na rynku motoryzacyjnym i nieruchomości i także generuje bezrobocie w tych sektorach. Z kolei wysokie podatki odbierają zyski, które mogłyby zostać wykorzystane na inwestycje.
Dlaczego więc rząd Donalda Tuska nie obniży podatków? Musiałby bowiem wówczas szukać rzeczywistych, a nie fikcyjnych oszczędności. A na to nie odważył się dotąd żaden rząd ze strachu przed protestami społecznymi.
Musiałby też radykalnie ograniczyć biurokrację. A biurokracja z kolei to - jak wiadomo - ciepłe posadki dla "swoich".
Gdy przyjdzie kryzys, za zaniechania kolejnych rządów, łącznie z ekipą Donalda Tuska, karę poniesiemy wszyscy. Najbardziej dotkliwie zostaną ukarani ci, którzy stracą pracę i możliwość spłaty kredytów. Wtedy jednak rząd wzorem poprzedników zwali winę na tych co rządzili wcześniej i ze stoickim spokojem złoży tysiące obietnic, których i tak nie dotrzyma. "Kto liczy na rząd, a nie na siebie, srodze się zawiedzie" - mawiał de Tocqueville. I miał rację...
Wiadomo, że kredyty to jeden z mechanizmów napędzających gospodarkę. Gdy ich zabraknie, firmy nie mogą inwestować i ograniczają produkcję, a w konsekwencji zatrudnienie. Młodzi ludzie nie mają natomiast pieniędzy na zakup mieszkań i samochodów, co powoduje zastój na rynku motoryzacyjnym i nieruchomości i także generuje bezrobocie w tych sektorach. Z kolei wysokie podatki odbierają zyski, które mogłyby zostać wykorzystane na inwestycje.
Dlaczego więc rząd Donalda Tuska nie obniży podatków? Musiałby bowiem wówczas szukać rzeczywistych, a nie fikcyjnych oszczędności. A na to nie odważył się dotąd żaden rząd ze strachu przed protestami społecznymi.
Musiałby też radykalnie ograniczyć biurokrację. A biurokracja z kolei to - jak wiadomo - ciepłe posadki dla "swoich".
Gdy przyjdzie kryzys, za zaniechania kolejnych rządów, łącznie z ekipą Donalda Tuska, karę poniesiemy wszyscy. Najbardziej dotkliwie zostaną ukarani ci, którzy stracą pracę i możliwość spłaty kredytów. Wtedy jednak rząd wzorem poprzedników zwali winę na tych co rządzili wcześniej i ze stoickim spokojem złoży tysiące obietnic, których i tak nie dotrzyma. "Kto liczy na rząd, a nie na siebie, srodze się zawiedzie" - mawiał de Tocqueville. I miał rację...