Patrioci umierają przed emeryturą

Patrioci umierają przed emeryturą

Dodano:   /  Zmieniono: 
PO i PSL dogadały się ze sobą, więc nie mają zamiaru dogadywać się ze społeczeństwem. Polacy mają pracować do 67 roku życia – i basta. A pytanie ich o to, czy aby na pewno chcą tak długo pracować byłoby „niebezpieczne dla interesu Polski” (Donald Tusk). Dodajmy, że w obecnej sytuacji ZUS-u „najbezpieczniejsza dla interesu Polski” byłaby sytuacja, w której każdy Polak zadeklarowałby, iż po ukończeniu 67 roku życia niezwłocznie opuści ten padół łez.
Czy pytanie, które w referendum chce zadać „Solidarność" jest populistyczne? Oczywiście, że jest. Rację mają ci politycy PO, którzy tłumaczą, że pytanie Polaków o to, czy chcą pracować dłużej ma tyle samo sensu, co pytanie ich, czy chcą być biedni i zmęczeni. Odpowiedź jest jasna: każdy chce być piękny i bogaty, a na emeryturę przechodzić w wieku 18 lat.

Równie populistyczne jest jednak pytanie, które chcieliby zadać rządzący, a które brzmi mniej więcej tak: czy chcesz przechodzić na emeryturę wcześniej i umrzeć z głodu po pierwszy miesiącu pobierania tej emerytury? Bo przecież każdy chce być piękny i bogaty, etc.

Jak więc powinno brzmieć pytanie zadawane w referendum w sprawie reformy emerytalnej? Może tak: czy – wobec bankructwa obecnego systemu ubezpieczeń społecznych – zgadzasz się na podjęcie próby reanimacji tego trupa? Takie pytanie oddawałoby najpełniej sens decyzji podejmowanych obecnie przez polskich polityków.

Pisałem już o tym na tych łamach kilka razy, ale faktów nigdy dość: to co proponują nam Tusk z Pawlakiem nie jest reformą emerytalną, tylko kupowaniem czasu wobec nieuchronnej klapy całego systemu ubezpieczeń społecznych. Błąd nie tkwi bowiem w szczegółach, ale w samej istocie obecnego systemu ubezpieczeń, który został uszyty na miarę zupełnie innego społeczeństwa.

Załóżmy bowiem, że rządzimy niewielkim państewkiem, w którym mieszka 100 osób. Jest początek XX wieku, ludzie umierają młodziej i chętnie się rozmnażają, a my – aby uniknąć zagrożenia ze strony obiecującej ubogim powszechny dobrobyt partii komunistycznej – decydujemy się wprowadzić państwowe emerytury. W naszym państewku 30 osób to dzieci, które na razie nie wytwarzają PKB, 60 osób to osoby zdolne i chętne do pracy (żeby ułatwić nasze wyliczenia zakładamy, że wszystkie są zatrudnione i wszystkie zarabiają tyle samo), a 10 osób to potencjalni emeryci, których trzeba jakoś utrzymać. Co robimy? Narzucamy na te 60 osób obowiązek odprowadzania 10 procent wynagrodzenia do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który w ten sposób otrzymuje co miesiąc sześć pełnych pensji. Te sześć pensji rozdziela między owe 10 osób – w związku z czym każda z nich otrzymuje połowę średniej pensji co pozwala jakoś tam dociągnąć do pierwszego. My zaś liczymy, że w przyszłości będzie lepiej – te 60 pracujących osób ma spłodzić ok. 90 kolejnych obywateli, z kolei 10 naszych emerytów ma pożyć niezbyt długo – przy takich założeniach być może za jakieś dwa pokolenia proporcje będą wyglądały mniej więcej tak: 60 dzieci – 200 dorosłych – 20 emerytów – i wtedy każdy emeryt może dostawać emeryturę nawet w wysokości normalnej pensji! Ach, jak będzie pięknie…

Minęło 100 lat i tak pięknie nie jest. Oto bowiem nasze społeczeństwo liczy wprawdzie 150 osób, ale proporcje rozkładają się następująco: 30-60-60. Mało tego – prognozy demograficzne wskazują, że za chwilę proporcja ta może wyglądać następująco: 20-50-80! Co to oznacza w praktyce? Ano to, że mamy trzy wyjścia: a) zostać przy starym systemie i emerytom wypłacać jedną dziesiątą wynagrodzenia pracujących osób (wciąż mamy bowiem tylko sześć pensji), b) zmniejszyć ustawowo liczbę emerytów – podwyższając wiek emerytalny – i modlić się, aby nasi rodacy zaczęli się rozmnażać i umierać przed przejściem na emeryturę, c) przyznać, że w zmienionej sytuacji istniejący system emerytalny nie da się utrzymać w związku z czym nasi rodacy muszą znów sami zadbać o swoją przyszłość.

Teraz wracamy do Polski: PO i PSL przyjęły wariant „b", w związku z czym w perspektywie krótkoterminowej proporcje między pobierającymi emerytury, a płacącymi składki być może nieco się poprawią, ale za chwilę problem powróci – bo ludzie w naszym kręgu cywilizacyjnym ignorują przesłanki ekonomicznej i nie rozmnażają się zbyt intensywnie, natomiast żyć starają się jak najdłużej. W związku z tym stawiam dolary przeciwko orzechom, że przed 2040 rokiem, kiedy obecna reforma ma ostatecznie wejść w życie, kolejny rząd znów podniesie wiek emerytalny, lub wezwie patriotów, by „wspierali ojczyznę czynem i umierali przed terminem” przejścia na emeryturę. Bo w to, że politycy uczciwie powiedzą nam, iż trzeba odejść od obecnego systemu – wybaczcie mi – nie wierzę.