Lepiej mieć Kazimierza w banku niż w opozycji. Zapewne ta myśl przyświeca nominacji byłego premiera na stanowisko szefa PKO BP.
"Staszek chciał spróbować swoich sił w biznesie. Dlaczego miałem mu tego nie umożliwić?" - pytał zdziwiony minister skarbu SLD w 2001 r., Wiesław Kaczmarek, gdy dziennikarze pytali go dlaczego nominował na stanowisko prezesa PSE Stanisława Dobrzańskiego, byłego polityka PSL. Dziś za tym, aby umożliwić Kazikowi sprawdzenie się w biznesie przemawia bardzo ważny fakt: to najpopularniejszy polityk w Polsce. Chociaż osłabiony porażką w walce o prezydenturę w stolicy, ale na tyle silny, aby być pewnym, że gdyby stworzył nowe ugrupowanie polityczne - znalazłoby się ono w przyszłym parlamencie. Gdyby - jak głosiły plotki - stworzył je np. z Janem Marią Rokitą marginalizowanym w Platformie Obywatelskiej, to mogłoby powalczyć o miano naprawdę liczącej się partii.
Ważąc te argumenty należy tylko przyklasnąć premierowi Kaczyńskiemu, że był w stanie zażegnać potencjalny kryzys stanowiskiem prezesa PKO BP, a nie np. PKN Orlen, które bardziej przypadłoby do gustu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi.