Frankowicze odliczają godziny do wyroku TSUE. To będzie kamień milowy dla pozywających banki

Frankowicze odliczają godziny do wyroku TSUE. To będzie kamień milowy dla pozywających banki

Frank szwajcarski
Frank szwajcarski Źródło:Shutterstock
Jestem raczej spokojna o to, że 15 czerwca TSUE powie, że bankom po unieważnieniu kredytu nie należy się żadne dodatkowe wynagrodzenie za to, że udostępniły klientom finansowanie. Znak zapytania dotyczy drugiej części opinii Rzecznika. Powiedział on, że o ile takie dodatkowe świadczenia nie należą się bankowi od klienta, to klientowi od banku – już tak. To zaskakujący wniosek – mówi w rozmowie z Wprost Magdalena Pledziewicz, radca prawny zajmująca się obroną klientów instytucji finansowych w sporach sądowych.

Martyna Kośka: W czwartek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ogłosi dwa orzeczenia, które będą odpowiedzią na pytania prejudycjalne polskich sądów. Oba mogą mieć duże znaczenie dla sporów frankowiczów z bankami.

Magdalena Pledziewicz, radca prawny: Pierwszy wyrok dotyczyć będzie tego, czy banki mogą pobierać wynagrodzenie po unieważnieniu umowy kredytu za to, że udostępniły kredytobiorcy kapitał. Drugie orzeczenie zostanie wydane na kanwie sprawy, w której reprezentujemy klientów i dotyczyć będzie tego, czy sądy powinny udzielać zezwoleń na niespłacanie raty kredytów po złożeniu pozwu przeciwko bankowi czy też nie mają takiego obowiązku. Dziś jedne sądy udzielają zabezpieczenia polegającego na wstrzymaniu płatności rat do czasu wydania orzeczenia, a inne nie.

W długiej perspektywie z punktu widzenia kredytobiorców istotniejsze znaczenie będzie miało pierwsze ze wspomnianych orzeczeń, bo dotyczy rozliczeń.

W lutym Rzecznik Generalny TSUE przedstawił opinię, która okazała się korzystna dla kredytobiorców. W praktyce rzadko zdarza się, by orzeczenie znacząco odbiegało od wyrażonej przez niego opinii.

Jak chodzi o orzeczenie regulujące wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, to jestem raczej spokojna o to, że TSUE powie, że bankom po unieważnieniu kredytu nie należy się żadne dodatkowe wynagrodzenie za to, że udostępniły klientom finansowanie. Znak zapytania dotyczy drugiej części opinii Rzecznika. Powiedział on, że o ile takie dodatkowe świadczenia nie należą się bankowi od klienta, to klientowi od banku – już tak. To zaskakujący wniosek, bo wcześniej w podobnych strawach TSUE orzekał, że klienci nie mają podstaw, by oczekiwać dodatkowego wynagrodzenia.

Czyli Rzecznik wyszedł przed szereg.

Nie jestem pewna, czy Trybunał pójdzie aż tak daleko. Zresztą sam warszawski sąd, który skierował pytanie do TSUE, stwierdził, że według niego żadnej ze stron nie należy się dodatkowe wynagrodzenie poza tym, że muszą dokonać zwrotu tego, co wcześniej sobie dały. Rzecznik zaskoczył wszystkich.

A drugie orzeczenie, które reguluje kwestię zabezpieczeń?

Sprawy frankowe trwają bardzo długo, szczególnie prowadzone w sądach warszawskich. To uciążliwe dla klientów, bo do czasu wydania orzeczenia muszą płacić raty. Jest to także niewygodne dla sądów, bo jeśli w międzyczasie zmienia się kwota, o która walczymy, powstaje konieczność uaktualnienia powództwa, co dodatkowo wydłużą procedurę i sprzyja przewlekłości.

Wnioski o zabezpieczenie towarzyszą praktycznie każdemu pozwowi. Są sądy, które praktycznie automatycznie udzielają zabezpieczenia, za to inne sądy przyjęły stanowisko, że nie ma ku temu podstaw. Padają dwa argumenty, które mają to uzasadnić.

Pierwszy związany jest z kondycją finansową banków. Niektórzy sędziowie są zdania, że silne banki w rodzaju Millennium czy PKO BP nie upadną, więc nie ma ryzyka, że w razie korzystnego rozstrzygnięcia klienci nie odzyskają nadpłaconych kwot, więc nie ma podstaw, by zawieszać płatność rat.

Sądy odrzucają też często wnioski o zabezpieczenie, jeśli klient nie zwrócił bankowi jeszcze kwoty, którą od niego uzyskał – tak więc nadal jest dłużnikiem banku. Wyobraźmy sobie, że w 2008 roku klient pożyczył równowartość 300 tys. zł. Postanowił wystąpić o unieważnienie umowy w momencie, w którym spłacił 250 tys. zł. Sąd oddalił wniosek o zabezpieczenie w postaci zawieszenia płatności rat, bo zwrócona kwota nadal nie równoważyła się z pożyczoną.

Czy klientowi, którego reprezentuje Pani kancelaria – i która to sprawa stała się kanwą pytania prejudycjalnego – odmówiono zabezpieczenia właśnie przez niewystarczającą, w ocenie sądu, kwotę spłaty?

Tak. Nasz klient nie spłacił jeszcze całego kapitału kredytu. Złożyliśmy zażalenie na odmowę udzielenia zabezpieczenia i właśnie to zażalenie sprowokowało sędziego do sformułowania pytania do TSUE. „Czy sąd może odmówić zabezpieczenia roszczenia ze względu na kondycję finansową banku lub ze względu na przyszłe rozliczenia z klientem po unieważnieniu umowy” – tak dosłownie brzmi treść pytania.

Tak więc o ile o pierwsze w orzeczenie jestem spokojna, że będzie zgodne z interesami frankowiczów (okaże się jeszcze, w jakim stopniu), to w przypadku tego orzeczenia takiej pewności nie mam. Zobaczymy.

Jeśli jednak orzeczenie będzie korzystne dla kredytobiorców, to praktycznie każdy wniosek o zabezpieczenie powództwa poprzez zawieszenie płatności rat będzie uwzględniany. Dziś dzieje się tak tylko w przypadku ok. 40 proc. wniosków.

Kiedy 10 lat temu pierwsi kredytobiorcy frankowi zaczęli zwracać uwagę na to, że ich umowy mogą być wadliwie skonstruowane, byli postrzegani przez opinię publiczną jako cwaniacy, którzy wzięli kredyty na dobrych warunkach, ale gdy kurs franka podskoczył i znacząco podniósł miesięczne raty, zaczęli negować umowy i ugrać lepsze warunki. Nie tylko nie zaskarbili sobie przychylności społecznej, ale przegrywali też w sądach. Dziś wygrywają większość spraw przeciw bankom, a instytucje finansowe ścigają się z czasem, by zachęcić klientów do zawarcia ugody. Jakie były „kamienie milowe”, które doprowadziły do tego, że frankowicze przestali być postrzegani jako wichrzyciele, a znaleźli się pod parasolem ochronnym prawa?

Czym innym jest odbiór społeczny frankowiczów, a czym innym to wszystko, co doprowadziło do sytuacji, o której Pani mówi. Proszę mi wierzyć, że niektórzy klienci sami tłumaczą się przed nami, że podpisali niekorzystną umowę, czują się winni.

Kamienie milowe, które doprowadziły do zmian w orzecznictwie, były dwa. Pierwszym było wpisanie pewnych klauzul, które powszechnie stosowały banki, do rejestru klauzul abuzywnych, który prowadzi prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. 10 lat temu Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów orzekł, że zapisy przeliczeniowe w umowach pozwalały bankom na dowolne regulowanie wysokości rat kredytu i kapitału, który jest wypłacany.

SOKiK uznał, że taka dowolność ustalania kursów była nieuzasadniona, a mechanizm taki był zawarty w niemal każdej umowie frankowej. A co było drugim momentem przełomowym?

Kolejnym przełomem był wyrok w sprawie państwa Dziubak w 2019 roku.

Pierwszy kamień milowy rozstrzygnął, że pewne postanowienia w umowie są nieważne i trzeba je wykreślić, ale nie odpowiadał na pytanie, jaki jest tego skutek. Na to odpowiedział TSUE kilka lat później i od tego czasu mamy jasność, że musimy unieważniać umowy, które zawierają klauzule niedozwolone.

Orzecznictwo z kolei doprowadziło do tego, że banki są bardziej skore do zawierania ugód. To są fakty, a opinie formułowane w mediach na temat frankowiczów to dla sądów szum w tle. Jasne, zdarzały się przez 2019 rokiem orzeczenia, w których sędzia wydawał wyrok niekorzystny dla zadłużonych i uzasadniał to tym, że unieważnienie kredytu walutowego byłoby niesprawiedliwe w stosunku do kredytobiorców złotówkowych. To były orzeczenia jednostkowe. Podyktowane były emocjami, nie utrzymały się.

Kilka lat temu do polskiego porządku prawnego weszły powództwa grupowe wzorowane na amerykańskich class action. Duże nadzieje wiązali z nimi frankowicze i rzeczywiście do sądów trafiło wiele pozwów grupowych. Z czasem ich liczba spadała – dziś większość frankowiczów „pojedynkuje się” z bankami indywidualnie. Dlaczego pozwy grupowe w polskich warunkach się nie sprawdziły?

Jako pełnomocnik reprezentujący klientów patrzę na to z punktu widzenia skuteczności procesu, tego żeby się toczył jak najszybciej, a orzeczenie było jak najbardziej merytoryczne. Pozwy grupowe mnie nie przekonały głównie dlatego, że kumulowane są w nich setki spraw, a procesy trwają długo i mogą być bardziej wycieńczające niż powództwa indywidualne.

Gdy przeciwko bankowi występuje w jednym procesie kilkuset powodów, to bank składa wnioski, których by w indywidualnych powództwach nie złożył. Podejmuje bardziej staranną obronę niż w procesie jednostkowym, bo ma więcej do stracenia. Jednocześnie sądy są bardziej skłonne uwzględniać te dodatkowe wnioski dowodowe, bo to duża sprawa i nie można dopuścić do uchybień.

Z tego powodu takie sprawy trwają latami.

Nigdy nie proponuje Pani klientom powództw zbiorowych?

Korzyścią, jaką dla klientów niosą pozwy grupowe, są ich koszty – to zdecydowanie niższe kwoty niż w postępowaniach indywidualnych.

Myślę, ze procesy grupowe są idealne dla osób, które nie są przekonane do końca, czy chcą wnosić powództwo i nie zależy im aż tak bardzo na procesie, bo na przykład rata aż tak bardzo im nie ciąży. Jeżeli taki klient nie chce ponosić kosztów związanych z procesem indywidualnym, stresować się koniecznością zeznawania przed sądem, to proces zbiorowym może być rozwiązaniem: dajemy sobie szansę na unieważnienie umowy nie ponosząc dużych kosztów i nie angażując się w sprawę.

Nie polecam tego jednak osobom, których budżet domowy bardzo odczuwa kredyt frankowy – a to ze względu na długi czas oczekiwania na wyrok.

Czytaj też:
Oczekiwany wyrok TSUE rozłoży banki na łopatki? Oppenheim dla „Wprost”: Nic z tego
Czytaj też:
Frankowicze. Rząd spodziewa się niekorzystnego rozstrzygnięcia, które może banki kosztować nawet 100 mld zł

Źródło: WPROST.pl