Na czwartkowej konferencji prasowej prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński mówił o inflacji oraz o tym, kiedy możemy się spodziewać pierwszej decyzji RPP o obniżeniu stóp procentowych.
– Natychmiast, kiedy będzie to możliwe, stopy procentowe zostaną obniżone; czy to będzie możliwe w końcu tego roku – zobaczymy, ja taką nadzieję mam, mniejszą niż poprzednio, ale mam – powiedział prezes banku centralnego i jednocześnie przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej Adam Glapiński.
Glapiński: Ludzie w Warszawie nie interesują się tak bardzo ceną chleba
Odniósł się także do dzisiejszych danych GUS mówiących o tym, że inflacja w grudniu wyniosła 16,6 proc., więc była o 1 pkt procentowy niższa niż w listopadzie. Nie są to jeszcze ostateczne dane, a tzw. szybki szacunek inflacji.
– Bardzo się cieszymy, że sytuacja jest lepsza, niż wszyscy się spodziewali – powiedział.
Przekonywał, że inflacja do poziomu 5 proc. nie jest odczuwana przez społeczeństwo, a powyżej tego poziomu – inaczej jest odbierana w zależności od tego, ile zarabia dana osoba. Osoby najmniej zarabiające większość wynagrodzenia przeznaczają na zakup jedzenia i opłaty związane z utrzymaniem domu, a te kategorie zdrożały najbardziej. W budżecie osób dysponujących większymi środkami te kategorie stanowią mniejszą część. Glapiński posiłkował się przykładem warszawiaków i przekonywał, że inflacja nie uderzyła w nich mocno.
– Ludzie w Warszawie nie interesują się tak bardzo ceną chleba, masła, ziemniaków, podstawowych towarów żywnościowych. Wydają większość swoich dochodów na dobra bardziej luksusowe – te, które są ponad podstawowymi, na które większość Polaków nie ma pieniędzy – mówił.
W mediach za mało mówi się o wzroście wynagrodzeń
Tradycyjnie, na każdej konferencji nawiązuje do przekazów mediów, które opisują wydarzenia w kraju w inny sposób niż stacje telewizyjne i radiowe bliżej związane z rządem. I tym razem nie darował sobie takich uwag („ta telewizja, której nazwy nie powiem, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi”). Opowiadał między innymi o tym, jak śmieszyły go materiały poświęcone przedświątecznym zakupom.
– Fajne były też paski, że „najdroższe święta w historii”. A pokażcie mi państwo święta, które nie były najdroższe! Tak się składa, że w nowoczesnym świecie ceny stopniowo rosną (…) Następne święta są zawsze droższe, bo ceny rosną. Ręczę państwu, ze przyszłoroczne święta będą droższe niż obecne, ale i wynagrodzenia będą najwyższe w historii! – mówił.
Zarzucił mediom, że nieustannie piszą i mówią o wzroście cen, a pomijają wzrost wynagrodzeń.
– Do maja zeszłego roku płace realne średnio wzrost płac nadążał za inflacją. Nie było spadku płacy realnej. Rosły ceny, ale wynagrodzenie średnie też rosło. Od maja dopiero ceny nie nadążają, a poziom płacy realnej w tej chwili to płaca realna z połowy 2021 roku. Oczywiście, że to źle, powinna być wyższa, ale to nie jest tragedia, która się wylewa z ekranu tej stacji – powiedział.
Branże, które wykrzywiają dane o przeciętnym wynagrodzeniu
Kilkakrotnie w trakcie tej krótkiej wypowiedzi podkreślił, że chodzi o średni realny wzrost płac – bo wiadomo, że nie wszyscy dostali podwyżkę. „Średni” to słowo-klucz w tej dyskusji, bo przeciętne wynagrodzenie może być sztucznie podbite przez jedną czy dwie grupy zawodowe. Przykładowo, z danych GUS wynika, że przeciętna wynagrodzenie w Polsce wyniosło w lipcu 6,8 tys. zł brutto. To najlepszy odczyt w historii, ale zamiast radości, fora internetowe zalały ironiczne komentarze oraz zadane zupełnie na poważnie pytania, kto tyle zarabia, „bo nie znam w moim kręgu nikogo, kto tyle dostaje”.
Komentujący przypominają żart, że jeśli pracownik je kapustę, a szef mięso, to uśredniając: jedzą gołąbki. I jest w tym wiele racji, bo nie dość, że wynagrodzenia, o których donosi GUS, to średnia wyciągnięta z tysięcy danych, to dodatkowo przy jej wyliczaniu nie uwzględniono wielu grup zawodowych, które ciągnęłyby wynik w dół.
Nie byłoby takich danych o wynagrodzeniu, gdyby nie to, że w lipcu nagrody otrzymali leśnicy i energetycy! Osobną kwestią jest to, że GUS nie uwzględnia w zestawieniach zarobków w najmniejszych przedsiębiorstwach i tzw. budżetówce. W efekcie średnie wynagrodzenie w praktyce wyliczane jest na podstawie zarobków 6,5 mln pracowników, podczas gdy w sumie pracuje w Polsce prawie 17 mln osób.
Więcej piszemy o tym w poniższym artykule.
Czytaj też:
Przekłamania przeciętnego wynagrodzenia. Mniejszość zniekształca wynikCzytaj też:
„Jeśli mąż lub żona to tylko robi w domu, warto zacząć chodzić do sklepu”. Glapiński o swoim „eksperymencie”