Jak nieoficjalnie ustaliła „Gazeta Wyborcza", nowy rząd zastanawia się nad zmianami w Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK). Gazeta cytuje polityka Koalicji Obywatelskiej, który zdradził, że "pod rozwagę należy wziąć zmiany w obowiązkowym zapisywaniu pracowników do dobrowolnego programu emerytalnego".
Początek końca PPK?
PPK to reforma emerytalna rządu Prawa i Sprawiedliwości, wprowadzona w 2019 roku jako alternatywa dla Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE), których likwidację (poprzez przeniesienie pieniędzy do ZUS-u), rozpoczął przed dekadą poprzedni rząd Donalda Tuska, a rząd PiS kontynuował ten proces. Historia z OFE spowodowała, że wielu Polaków z nieufnością podchodzi do PPK i gdyby nie automatyczny zapis, liczba jego uczestników byłaby marginalna. Współtwórca ustawy o PPK uważa, że zmiany w tym zakresie byłyby początkiem końca reformy.
— Budowanie zaufania społeczeństwa do PPK wymaga czasu i cierpliwości. W każdej chwili można się wypisać z PPK. Jeśli jednak nastąpi zmiana w przepisach skutkująca dobrowolnym zapisem, będzie to początek końca tej reformy — mówi w rozmowie z Money.pl Robert Zapotoczny, prezes PFR Portal PPK.
Eksperci sceptyczni
Podobnego zdania są eksperci. – Absolutnie jestem za tym, aby automatyczny zapis został w PPK — zarówno ten obowiązujący w momencie zatrudnienia pracownika, jak i ten cykliczny, co cztery lata. Według mnie powinien być nawet co dwa lata, bo to dobre rozwiązanie zwiększające partycypację — mówi dr Antoni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego.
Piotr Kuczyński, analityk Domu Inwestycyjnego Xelion ostrzega, że jeśli nowe pomysły polityków będą rodziły najmniejsze wątpliwości co do trwałości tego programu, „skończy się to katastrofą", czyli wypisaniem się większości ludzi z PPK. Jeśli do tego dojdzie — uważa Kuczyński — program przestanie przynosić zyski. Ekspert przyznaje jednak, że sam program ułożyłby inaczej.
— Nie jestem wrogiem tego programu, jednak inaczej bym go ułożył. Od strony inwestycyjnej oceniam PPK dobrze, bo przynosi zyski. Na pewno nie inwestowałbym pieniędzy w małe i średnie spółki, bo to może się źle skończyć. Nie nazywałbym też go emerytalnym, jeśli oszczędzamy przez 10 lat. Gdyby to był dobrowolny program emerytalny — należałoby wydłużyć czas oszczędzania i nie zmuszać ludzi do uczestnictwa — to myślę, że gwałtownie wzrosłaby partycypacja do 75-80 proc. — mówi w rozmowie z portalem Kuczyński.
Czytaj też:
Prezes Instytutu Emerytalnego dla Wprost: Emeryci mogą spać spokojnieCzytaj też:
Bliski współpracownik premiera odchodzi. „Kończy się moja misja"