Kilka tygodni temu w całej Polsce rozpoczęło się poszukiwanie rąk do pracy w gastronomii. Lokale nie obsługiwały klientów przez siedem miesięcy, więc nie dziwi, że nawet długoletni pracownicy restauracji i kawiarni musieli znaleźć sobie inne miejsce pracy. Niektórzy odeszli z gastronomii z myślą, że to tylko na chwilę – ale czy faktycznie wyrazili chęć powrotu, gdy tylko stało się to możliwe?
Bylejakość polskiej gastronomii
Gastronomia, która utkana jest z umów cywilnych (a to i tak w pozytywnym wariancie, bo zatrudnianie na czarno jest prawdziwą plagą), to mało stabilny sektor zatrudnienia. Wprawdzie o tym, że z napiwków można zarobić drugą czy trzecią pensję, krążą legendy, ale to dotyczy tylko droższych restauracji i klubów w popularnych miejscach. Wynagrodzenie w bistro gdzieś w mieście powiatowym raczej nie przekracza stawki minimalnej, a napiwki zdarzają się od czasu do czasu.
I może się wydawać, że przywykliśmy do tego stanu rzeczy. Właściciele lokali z góry zakładają, że zatrudnią studentów na umowę o dzieło lub bez umowy, a kandydaci nawet nie widzą sensu w negocjowaniu lepszych warunków, bo skoro w kilku poprzednich miejscach dostali tak samo „śmieciową” propozycję, to dlaczego w innym miejscu miałoby być lepiej?
Przerwa na obiad
Pewnie dlatego w internecie tak wielkie zdziwienie wywołało ogłoszenie właściciela poznańskiej restauracji „A Nóż widelec”, który przeprosił klientów, że w godzinach 16.30 – 17 będą musieli dłużej poczekać na podanie zamówienia. Wszystko dlatego, że na 30 minut zamknięta zostanie kuchnia, a pracownicy w tym czasie będą wspólnie jedli posiłek.
„Bardzo prosimy o odrobinę wyrozumiałości lub ewentualne zaplanowanie swojej wizyty trochę wcześniej lub trochę później. W tym czasie przerwę ma również obsługa kelnerska. Pozostawiamy do Państwa dyspozycji jednego kelnera dyżurnego, który zadba o komfort i obsługę” – napisał właściciel lokalu Michał Kuter.
Ogłoszeniu towarzyszy grafika, w której wkleił swoje zdjęcie do studia „Wiadomości”.
Wyjaśnił, skąd taka decyzja:
„Poza tym, że respektujemy prawa naszych pracowników, to są oni najważniejszą częścią naszej restauracji, a chwila wspólnego i spokojnego posiłku jest dla nich absolutnie niezbędna. Nie sposób zadbać o Państwa zadowolenie, kiedy personel jest głodny i pracuje bez przerw na posiłek. Gastronomia to takie samo miejsce pracy jak każde inne. Często o tym zapominamy” – napisał Kuter na Fb.
Pan Michał nie spodziewał się, że ogłoszenie wywoła takie poruszenie. W rozmowie z mediami przyznał, że zaskoczyło go, że to, co wydaje się normalne – przerwa dla pracowników – postrzegane jest w kategoriach czegoś przełomowego, wręcz bohaterskiego.
- Wszyscy mi gratulują odwagi i pytają: „Jak to możliwe?”. A ja się łapię za głowę: „Ludzie, przecież to powinna być norma!” - powiedział w rozmowie z poznańską „Gazetą Wyborcza”.
Tymczasem w wielu krajach Europy, przede wszystkim południowej, przerwy dla pracowników gastronomii są czymś naturalnym. Wie o tym każdy, kto we Włoszech próbował znaleźć miejsce, w którym można zjeść obiad. Przyjęło się, że około godziny 14 restauracje zamykają się, a pracownicy wracają do domu na obiad. Wracają po około dwóch godzinach i wtedy dopiero lokale zapełniają się klientami.
Co kraj, to zasady
Widząc pozamykane restauracje, niejeden turysta z Europy środkowej czy północnej pomyśli, że to niewytłumaczalne, że właściciele rezygnują z serwowania posiłków, ale trzeba pamiętać, że Włochy, Hiszpania czy Grecja rządzą się swoimi zasadami. Nie ma co oceniać tego przez pryzmat naszych tradycji i przyzwyczajeń. Zresztą przyzwyczajenia nie muszą być wieczne. Być może restaurator z Poznania znajdzie naśladowców?
Czytaj też:
Jedna na pięć restauracji zniknie. Ćwierć miliona osób straci pracę