„Robienie z Marcinkiewicza spekulanta jest niesmaczne i nie na miejscu” – mówi premier Donald Tusk oburzając się na bezduszność dziennikarzy. Wygląda na to, że „smaczne” i „na miejscu” jest tylko wypytywanie o nieistotne drobiazgi, takie jak życie rodzinne byłego premiera. Spekulowanie na temat przyczyn gigantycznych strat Skarbu Państwa ma być tymczasem tematem tabu.
Na szczęście mamy wolność słowa. Nie można formułować kategorycznych tez, ale wolno zadawać pytania. Oto pierwsze z nich: jak to możliwe, że w sporym europejskim kraju, który zdaniem większości analityków i rządu miał wyjść obronną ręką ze światowego kryzysu, waluta nagle leci na łeb na szyję z powodu spekulacji.
Tajemniczy, wielki spekulant sam zdekonspirował się 19 lutego i szlachetnie oświadczył, że kończy swój proceder. W legalny sposób zarobił więcej niż się spodziewał, a teraz przystąpi do konsumpcji. Spekulantem okazał się Goldman Sachs – jeden z największych na świecie banków inwestycyjnych. I wygląda na to, że „inwestor" poczynał sobie na polskim rynku z niesamowitą wprost lekkością i nic go nie zmusiło do odwrotu. Po prostu w pewnym momencie przestał kopać leżącego. To co najmniej zaskakujące i niespotykane oświadczenie w świecie banków.
Tymczasem chwalący się sukcesami w karierze bankowej Kazimierz Marcinkiewicz pracuje w Goldman Sachs od siedmiu miesięcy, o czym powiedział publicznie na antenie telewizji PULS, w programie Igora Janke. Na wszelkie pytania odpowiadał tymi samymi, jakby wyuczonymi na pamięć stwierdzeniami, a po nagraniu rozmowy dzwonił i domagał się wstrzymania jego emisji. Groził nawet sądem.
Rodzi się następne pytanie. Dlaczego człowiek, posiadający do niedawna doświadczenie zawodowe jako nauczyciel fizyki, został zatrudniony na dobrej pensji w wielkim międzynarodowym banku? Można się tylko domyślać, że chodzi o jego późniejsze funkcje polityczne, zwłaszcza na stanowisku premiera, bo przecież trudno oczekiwać, aby wiedzą w dziedzinie finansów przewyższał choćby absolwenta dobrej zachodniej uczelni ekonomicznej.
Były premier nie widzi przy tym konfliktu interesów ani nie odczuwa choćby dyskomfortu. Twierdzi wręcz, że jego działalność w Goldman Sachs przynosi Polsce korzyści. No cóż, swojego honorarium nie pobiera w złotówkach.
Tajemniczy, wielki spekulant sam zdekonspirował się 19 lutego i szlachetnie oświadczył, że kończy swój proceder. W legalny sposób zarobił więcej niż się spodziewał, a teraz przystąpi do konsumpcji. Spekulantem okazał się Goldman Sachs – jeden z największych na świecie banków inwestycyjnych. I wygląda na to, że „inwestor" poczynał sobie na polskim rynku z niesamowitą wprost lekkością i nic go nie zmusiło do odwrotu. Po prostu w pewnym momencie przestał kopać leżącego. To co najmniej zaskakujące i niespotykane oświadczenie w świecie banków.
Tymczasem chwalący się sukcesami w karierze bankowej Kazimierz Marcinkiewicz pracuje w Goldman Sachs od siedmiu miesięcy, o czym powiedział publicznie na antenie telewizji PULS, w programie Igora Janke. Na wszelkie pytania odpowiadał tymi samymi, jakby wyuczonymi na pamięć stwierdzeniami, a po nagraniu rozmowy dzwonił i domagał się wstrzymania jego emisji. Groził nawet sądem.
Rodzi się następne pytanie. Dlaczego człowiek, posiadający do niedawna doświadczenie zawodowe jako nauczyciel fizyki, został zatrudniony na dobrej pensji w wielkim międzynarodowym banku? Można się tylko domyślać, że chodzi o jego późniejsze funkcje polityczne, zwłaszcza na stanowisku premiera, bo przecież trudno oczekiwać, aby wiedzą w dziedzinie finansów przewyższał choćby absolwenta dobrej zachodniej uczelni ekonomicznej.
Były premier nie widzi przy tym konfliktu interesów ani nie odczuwa choćby dyskomfortu. Twierdzi wręcz, że jego działalność w Goldman Sachs przynosi Polsce korzyści. No cóż, swojego honorarium nie pobiera w złotówkach.