Obie propozycje są wynikiem konsultacji Obamy z jego głównym doradcą ekonomicznym Paulem Volckerem, byłym prezesem Rezerwy Federalnej. Zmierzają one - jak powiedział prezydent - do ukrócenia ryzykownych praktyk banków, które wpędziły sektor finansowy w głęboki kryzys i zmusiły rząd do ratowania instytucji finansowych kosztem 700 miliardów dolarów z budżetu państwa. "Amerykański podatnik nigdy nie będzie już zakładnikiem banków, które, jak powiadano, są zbyt wielkie, aby pozwolić im upaść" - oświadczył Obama.
Banki alarmują: rząd musi przyjść nam z pomocą
Banki argumentowały w czasie krachu jesienią 2008 r., że jeśli rząd nie przyjdzie im na ratunek, cały system finansowy się zawali i kraj wpadnie w wielką depresję, jak w latach 30. XX wieku. Plan administracji porównuje się do posunięć wprowadzonych w czasie ówczesnego kryzysu, kiedy Kongres uchwalił tzw. ustawę Glassa-Steagalla, wprowadzającą ścisły rozdział między bankami komercyjnymi a inwestycyjnymi.
Rozdział ten zniesiono w latach 90.; propozycje Obamy określa się jako próbę jego przywrócenia. Będą one musiały być jeszcze zaakceptowane przez Kongres, co nie jest przesądzone. Ogłoszenie planu spowodowało już jednak natychmiastowy spadek akcji największych banków: Morgan Stanley, Citigroup, J.P.Morgan Chase & Co., Goldman Sachs i Bank of America. Doprowadziło to w czwartek do kolejnego tąpnięcia na giełdzie w Nowym Jorku po spadku poprzedniego dnia, kiedy wiadomości o planie przeciekały już na Wall Street.
Próba ukarania banków?
W czwartek wskaźnik Dow Jones spadł do południa o ponad 200 punktów; dołowały także pozostałe główne indeksy: Nasdaq i S&P. Ogłoszone w czwartek restrykcje są kolejnym krokiem administracji w celu ukrócenia niewłaściwych praktyk sektora finansowego. Wcześniej Obama zaproponował nowy podatek od banków oraz ściślejsze regulacje ich poczynań.
Krytycy uznali najnowszy plan za populistyczną próbę ukarania banków, niepopularnych po krachu 2008 r. Zdaniem konserwatywnych komentatorów, prezydentowi zależało też na odwróceniu uwagi społeczeństwa od porażki Demokratów w wyborach do Senatu w Massachusetts, wskutek której ich większość w Senacie stopniała do 59 głosów.
PAP, dar