Kilkanaście dni temu rząd ogłosił, że ma pomysł, jak zaradzić wysokim cenom węgla, tak by osoby prywatne nie marzły zimą w swoich domach. Sejm szybko przyjął ustawę, która zakłada, że każda rodzina, która w oświadczeniu składanym do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków zadeklarowała, że opala węglem, będzie mogła kupić 3 tony węgla w cenie 996 zł. To cena dużo niższa niż rynkowa, więc składy dostaną dopłaty w wysokości 750 zł. W teorii wszystko może prezentować się dobrze, ale „Gazeta Wyborcza” zauważa, że pośrednicy mogą nie mieć interesu w tym, żeby sprzedawać węgiel w cenie regulowanej, bo skoro surowca i tak prawdopodobnie będzie brakować, to klienci będą wręcz prosili, by sprzedać im węgiel.
Od dopłat węgla nie przybędzie
Izba Gospodarcza Sprzedawców Polskiego Węgla szacuje, że może brakować 40 proc. węgla, a szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” Dominik Kolorz zauważył kilka dni temu w komentarzu do działań rządu, że „od projektu rekompensat węgla nie przybędzie”. Gdyby węgla było więcej, cena unormowałaby się, a tak dochodzi do spekulacji.
Składy mogą nie być zainteresowane uczestnictwem w rządowym projekcie jeszcze z jednego powodu: w wyrównanie za sprzedaż po cenie urzędowej przyjdzie dopiero jesienią. W ustawie przewidziano, że dopiero od października będzie można składać wnioski o wyrównanie strat. Jeśli więc skład kupi węgiel za 2 tys. zł za tonę, a sprzeda pod koniec sierpnia za niecały tysiąc, to przez kilka miesięcy (od złożenia wniosku po wypłatę wyrównania minie trochę czasu) będzie musiał kredytować transakcję – a mówimy przecież o setkach klientów.
To będzie zresztą ruletka, bo na dopłaty przewidziano budżet w wysokości 3 mld zł – jeśli więc wnioski o wyrównanie przekroczą tę sumę, okaże się, że pechowi właściciele składów sprzedali węgiel trzykrotnie taniej niż mogliby bez rządowej ingerencji. Przy tych warunkach to gra wyłącznie dla przedsiębiorców o mocnych nerwach.
Chcieli być ekologiczni, zostali z wysokimi rachunkami
Rząd zdaje się też ignorować fakt, że w domach są różne piece, nie tylko na węgiel. Na żadne dopłaty nie mogą liczyć ludzie, którzy ogrzewają pelletem – i to niezależnie od tego, że jest to źródło ciepła promowane przez państwo, bo ekologiczne. Jak wyjaśnia, „GW”, pellet to produkowane ze słomy, drewna i pozostałości z produkcji meblarskiej pastylki o średnicy 20 mm. Przy jego spalaniu nie powstaje smog, nie wydziela też trujących substancji ani pyłów, bo pali się zamknięty w nim gaz, który stanowi w jego składzie 80 proc. Reszta to brykiet drzewny.Tona pelletu kosztuje dziś mniej więcej tyle samo, co węgla, ale jego użytkownicy nie mają co liczyć na preferencje przy trzech pierwszych tonach.
Prywatne składy trzy razy się zastanowią
Serwis Business Insider Polska poprosił Łukasza Horbacza, prezesa Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla, o ocenę rządowego pomysłu z dopłatami. Zauważa błąd w kalkulacji, na który nie mogą sobie pozwolić prywatne składy węgla.
– Skoro w tej chwili cena jednej tony węgla importowanego na składach sięga 2500-3500 zł w zależności od lokalizacji, a sprzedawca miałby sprzedawać go po niecałe 1000 zł/t, to co mu da rekompensata w wysokości 750 zł? Powstaje dziura w wysokości co najmniej kolejnych 750 zł na każdej tonie węgla – mówi.
W jego ocenie może to skutkować tym, że do rządowego programu zgłoszą się tylko państwowe spółki, które sprzedają swój własny węgiel. – Trudno mi sobie wyobrazić, by składy sprzedające węgiel importowany zgodziły się na takie warunki – dodał.
Czytaj też:
Poncyljusz: Węgla w ogóle nie będzie. Embargo na dostawy z Rosji to była głupota