Prof. Maria Drozdowicz-Bieć ze Szkoły Głównej Handlowej powiedziała, że założony przez rząd wzrost gospodarczy w 2013 r. w wysokości 2,2 proc. jest możliwy do zrealizowania, nie wchodzi zaś jej zdaniem w grę scenariusz przewidujący zerowy wzrost gospodarczy czy recesję techniczną (dwa kwartały z rządu - red.).
Według profesor założenia makroekonomiczne nie są jednak spójne wewnętrznie - rząd np. nie doszacował bezrobocia. - Sądzę, że 14,5 proc. w przyszłym roku to byłby bardzo dobry wynik, jeśli nie będzie więcej. To z punktu widzenia realizacji budżetu może rodzić trudności, ponieważ oznacza wzrost wydatków na zasiłki i świadczenia społeczne - powiedziała. Jej zdaniem także inflacja (2,7 proc. według rządu) jest niedoszacowana. Drozdowicz-Bieć zaznaczyła, że z punktu widzenia budżetu to może być korzystne, bo wyższa inflacja oznacza wyższe wpływy do budżetu.
"2,2 proc. to optymizm"
Główny Ekonomista Business Centre Club prof. Stanisław Gomułka powiedział, że 2,2 proc. to założenie optymistyczne, a konserwatywny wskaźnik wyniósłby ok. 1 proc. Gomułka zaznaczył, że przyjęcia optymistycznego założenia nie ocenia jako błędu Ministerstwa Finansów. Ekonomista prognozuje, że "z racji dużej niepewności" wzrost gospodarczy w 2013 r. może wynieść między 1 a 2 proc.
- Całkiem nierealne są natomiast założenia dotyczące zatrudnienia (0,3 proc. - red.). Wątpliwości budzą też przyjęte wysokości wpływów podatkowych - powiedział Gomułka. Przekonywał, że zatrudnienie rośnie w przypadku, gdy wzrost PKB wynosi co najmniej 4 proc., więc przyjęcie wzrostu zatrudnienia przy 2,2-proc. wzroście PKB jest jego zdaniem "życzeniem" rządu.
"Tam zrobiony błąd może..."
Także według głównego ekonomisty PWC, prof. Witolda Orłowskiego wskaźnik PKB w wysokości 2,2 proc. "nie jest oderwany od ziemi", choć on sam oczekiwałby nieco gorszego wyniku. - Tak naprawdę w budżecie są inne, ważniejsze wskaźniki od PKB, jak na przykład struktura popytu, która stoi za PKB. Tam zrobiony błąd może mieć znacznie większe znaczenie - wyjaśnił.
Zdaniem Orłowskiego osiągnięcie wzrostu gospodarczego w wysokości 1,5 proc. w całym przyszłym roku nie oznacza, że w trakcie roku Polska nie zanotuje technicznej recesji. - Wydaje mi się, że gospodarka zmierza w kierunku wzrostu bliskiego zeru na przełomie roku lub na początku przyszłego roku. Nie bardzo widzę, co by miało zatrzymać tę tendencję - powiedział.
Duże firmy będą zwalniać?
Ekonomista uważa, że rząd w projekcie "podrasował" natomiast liczby dotyczące np. zatrudnienia i rynku pracy. - Z tego co wiemy, możliwość wzrostu zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw jest minimalna. Duże firmy już szykują się do dużych zwolnień. Nawet nie dlatego, że jest katastrofa w Polsce, tylko przygotowują się na trudniejsze czasy - zaznaczył.
Natomiast według wiceprezesa Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową dr Bohdana Wyżnikiewicza 2,2-proc. wzrost PKB w 2013 r. jest "założeniem konserwatywnym i absolutnie realistycznym", ale inflacja będzie wyższa niż przewiduje rząd. Wyżnikiewicz wyjaśnił, że przyjęcie zbyt niskiej inflacji jest "klasycznym chwytem" stosowanym przez każdego ministra finansów, gdyż wiąże się z wyższymi wpływami do budżetu, przy utrzymaniu zakładanych wydatków. - Gdybym był ministrem finansów, to zrobiłbym tak samo - zaznaczył Wyżnikiewicz.
"Wydatki? Są duże rezerwy"
- Jeśli chodzi o wydatki budżetowe, to tu są duże rezerwy, by je racjonalizować. Należałoby się zastanowić nad systemem waloryzacji wydatków budżetowych - dodał. Jego zdaniem rząd przygotowując budżet powinien przygotować także negatywne scenariusze rozwoju sytuacji, przeprowadzić swego rodzaju "stress test" podobny do tych, którym poddawane są banki.
Zgodnie ze stanowiskiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich projekt budżetu na 2013 r. jest "umiarkowanie konserwatywny", a przyjęte przez rząd założenia makroekonomiczne "w miarę realistyczne". TEP ma jednak zastrzeżenia do przyjętych w projekcie założeń dotyczących wzrostu wynagrodzeń o 1,9 proc. oraz bezrobocia na poziomie 13 proc. - uważa, że są one zbyt optymistyczne, co tworzy ryzyka dla dochodów podatkowych państwa.
TEP prognozuje, że przyszłoroczny wzrost spożycia prywatnego wyniesie 1,5 proc., a nie 2,2 proc. jak uważa rząd, a średnioroczna inflacja sięgnie 3,1 proc., a nie 2,7 proc., jak zakłada projekt. TEP pozytywnie oceniło natomiast zaproponowany przez Ministerstwo Finansów wzrost wydatków tylko o 1,9 proc., co oznacza ich realny spadek. Według ekonomistów na pochwałę zasługuje także przyjęty w projekcie wzrost wydatków majątkowych państwa o 9 proc., co może wesprzeć wzrost gospodarczy. Według Towarzystwa osiągnięcie deficytu budżetowego w wysokości poniżej 35,6 mld zł będzie trudne, ale jest możliwe do zrealizowania.
zew, PAP