Unia szykuje absurdalne podatki. „To brukselski Monty Python”

Unia szykuje absurdalne podatki. „To brukselski Monty Python”

Dodano: 
Parlament Europejski
Parlament Europejski Źródło: Shutterstock / Ikars
Unia Europejska opracowuje pakiet nowych podatków, które mają zasilać jej budżet i ograniczyć zależność od składek państw członkowskich. To może być początek bezprecedensowej centralizacji, która uderzy w obywateli, rolników i przedsiębiorców, a przy okazji napędzi szarą strefę.
Autor: Marta Roels

We włoskim odpowiedniku Monty Pythona, czyli włoskim filmie satyrycznym „Fantozzi” dyrektor Riccardelli zmusza pracowników do cotygodniowego oglądania artystycznych filmów – oczywiście dla ich własnego dobra. Podczas obowiązkowych seansów ambitnego kina, które obejmują takie produkcje jak „Pancernik Potiomkin”, podwładni głośno klaszczą, a na pytanie, co ich zachwyca, recytują: montaż skojarzeń, kadr z oczami matki i najsłynniejsza scena na schodach, gdy spada wózek z dzieckiem, bo za zbyt słabe pochwały grozi im… klęczenie na grochu. Arcydzieło radzieckiej szkoły montażu jest przywoływane nieprzypadkowo – w końcu taki sposób „uszczęśliwiania” pracowników bardzo przypomina sowiecki styl zarządzania. I niestety w tę stronę idzie także coraz bardziej scentralizowana Unia Europejska, planując nowe „wspólne” podatki.

Boso, ale w ostrogach

Charakter wioski potiomkinowskiej, czyli koloryzowania rzeczywistości dla lepszego wrażenia ma przede wszystkim nowy budżet unijny na lata 2028-2034, zakładający dodatkowe 44 mld euro rocznie. W przeliczeniu jest to 180 mld złotych, czyli równowartość 1/3 polskiego budżetu. Środki te mają w teorii pomóc we wzmocnieniu bezpieczeństwa Wspólnoty oraz w spłacie zobowiązań zaciągniętych na finansowanie Funduszu Odbudowy po pandemii. Bruksela chce więc stworzyć bardziej stabilny system finansowania – mniej zależny od składek państw członkowskich i oparty na tzw. zasobach własnych UE.

Znacząca część planowanych wpływów ma pochodzić z systemu handlu emisjami w sektorach energetycznych i przemysłowych, czyli ETS1. Komisja proponuje, by dochody z uprawnień do emisji dwutlenku węgla zasilały w większym stopniu unijną kasę, co w założeniu przyniosłoby blisko 9,6 mld euro rocznie. Uzupełnieniem tego instrumentu ma być podatek od emisji CO₂ nakładany na granicach, który obejmie import towarów z państw o łagodniejszych standardach klimatycznych (CBAM – Carbon Border Adjustment Mechanism). Mechanizm ten, traktowany jako narzędzie ochrony europejskiego przemysłu przed tzw. ucieczką emisji, ma wzmacniać konkurencyjność przedsiębiorstw w UE oraz generować dodatkowe wpływy.

Kolejnym elementem nowej architektury dochodowej jest opłata związana z odpadami elektrycznymi i elektronicznymi, mająca skłonić państwa członkowskie do skuteczniejszego systemu ich zbiórki i recyklingu. Bruksela oczekuje, że kraje członkowskie będą raportować o ilości nieodebranych e-odpadów na mieszkańca i na tej podstawie naliczana będzie opłata, która ma się przełożyć na około 15 mld euro rocznie. Równolegle proponuje się ryczałtowy podatek dla największych korporacji działających na rynku europejskim, których roczne obroty przekraczają sto milionów euro (CORE – Corporate Resource for Europe).

Czytaj też:
Zmiany w uldze termomodernizacyjnej. Już nie wszyscy ją odliczą za 2025 rok

W oparach absurdu

Ostatni filar proponowanych zmian dotyczy wyrobów tytoniowych i jest dwuwymiarowy. Pierwsza część to reforma Dyrektywy Tytoniowej (TED – Tobacco Excise Directive). Komisja zamierza ujednolicić stawki podatku tytoniowego w całej Unii tak, by paczka papierosów, tytoń do skręcania czy inne wyroby nikotynowe kosztowały tyle samo w każdym kraju członkowskim. Druga nowość to TEDOR (Tobacco Excise Duty as Own Resource – własne zasoby z tytułu akcyzy tytoniowej), który zakłada, że państwa dalej będą pobierały akcyzę od wyrobów tytoniowych, ale część z niej trafiałaby bezpośrednio do budżetu unijnego, a nie krajowego, co miałoby dać dodatkowe 11,2 mld euro rocznie.

W przestrzeni publicznej przedstawia się te ostatnie propozycje jako środek mogący wspierać walkę z uzależnieniami, jednak jest to projekt o charakterze fiskalnym i centralizacyjnym, a nie troska o zdrowie obywateli. Zwróćmy uwagę na najprostszy paradoks zakładanych zmian w polityce rzekomo prozdrowotnej – władze unijne planują dochody z TED i TEDOR wprost jako wpływy do nowego budżetu, więc, jeśli konsumpcja wyrobów tytoniowych spadnie (co ma być celem), to budżet będzie miał dziurę. Natomiast jeśli dochody te będą stabilne, to konsumpcja nie spadnie, więc i zdrowie obywateli się nie poprawi. Tertium non datur. Zauważmy też, że Polska to w UE czwarty największy producent surowego tytoniu i największy wytwórca gotowych wyrobów tytoniowych. W praktyce wdrożenie tych zmian nie zmniejszy spożycia, ale wypchnie polskich rolników z rynku, przekazując wpływy Chinom i krajom BRICS. Zamiast działań nakierowanych na ochronę zdrowia publicznego propozycje Brukseli mają zatem służyć przede wszystkim pozyskaniu kolejnych miliardów euro do unijnej kasy.

Czytaj też:
Setki tysięcy firm jeszcze nie skorzystały. ZUS daje ostatni sygnał do działania

Kawa i papierosy

Jeszcze większym niebezpieczeństwem jest precedens nakładania unijnych podatków bezpośrednio na konsumenta. W przeszłości doświadczyliśmy już warunkowości unijnych wypłat – w zależności od tego, czy władzom Wspólnoty podobał się polski rząd, ponieważ w kwestii praworządności od 2015 r. nic się nie poprawiło. Niepokojąca jest także tendencja Brukseli do wprowadzania tzw. sin taxes – podatków od „grzechu” nakładanych na towary uznawane przez rządy za szkodliwe (alkoholu, kawy, papierosów, słodyczy, fast foodów itd.). W taki sposób Unia staje się nanny state – państwem niańką, które traktuje swoich obywateli jak dzieci i decyduje, co mogą, a czego nie mogą spożywać.

Kolejnym problemem jest zadłużenie – w 2025 r. dług Polski ma wynieść 58 proc. w stosunku do PKB. Oznacza to, że zbliżamy się do konstytucyjnego limitu, a mamy czas pokoju i wzrostu gospodarczego, kiedy to rząd nie tylko nie powinien (przynajmniej teoretycznie) robić długów, lecz także mieć nadwyżkę budżetową na cięższe czasy. Tymczasem Unia Europejska po raz pierwszy w swojej historii zaciągnęła wspólne zobowiązania na ogromną skalę przy Funduszu Odbudowy, a trzeba je spłacić do lat 2050–2058. W przypadku kryzysu może się okazać, że bufor fiskalny został już przez nasz kraj wyczerpany.

Wielkie Księstwo Brukselskie?

Dodatkowe unijne podatki otwierają nowy rozdział w historii integracji europejskiej – po raz pierwszy UE chce sięgnąć bezpośrednio do kieszeni obywateli, a nie tylko do portfeli rządów państw członkowskich. To jakościowa zmiana ustrojowa. Przez dziesięciolecia suwerenność podatkowa pozostawała domeną państw – jedni wysoko opodatkowywali pracę, inni kapitał, a jeszcze inni utrzymali niskie stawki, aby przyciągać inwestorów. Teraz Bruksela mówi:

„oddajcie nam część wpływów, bo my wiemy lepiej, na co wydać pieniądze Europejczyków”.

W ten sposób Unia zaczyna przypominać imperium podatkowe, a nie dobrowolną wspólnotę gospodarczo współpracujących państw. Zasada pomocniczości zostaje wywrócona do góry nogami, ponieważ zamiast decyzji podejmowanych jak najbliżej obywatela, najważniejsze mechanizmy fiskalne przenoszone są jak najdalej od niego. W tym ujęciu centralizacja dochodów z ETS, CBAM czy akcyzy tytoniowej to nie techniczne korekty, lecz przesunięcie suwerenności z państw na poziom Komisji Europejskiej. Wiąże się to ze stratą realnej demokratycznej kontroli nad wydatkami.

Czytaj też:
Złoto i srebro kuszą Polaków. Czy to dobry moment na zakup?

Jak powstaje szara strefa

Ekonomiści od dawna powtarzają, że jeśli opodatkuje się coś zbyt wysoko, to nie likwiduje się popytu, lecz przenosi go poza granice oficjalnej gospodarki, co wiemy dzięki krzywej Laffera. Nie inaczej będzie z nowymi unijnymi daninami. Wysokie akcyzy na tytoń, drastyczne opłaty ETS, planowane opłaty środowiskowe – wszystko to nie sprawi, że ludzie przestaną palić, ogrzewać domy czy kupować elektronikę. Spowoduje natomiast to, że zaczną robić to w sposób nielegalny. To nie teoria. Już dziś w UE konsumuje się prawie 39 miliardów nielegalnych papierosów rocznie, a rządy tracą przy tym 15 miliardów euro wpływów podatkowych.

Każda kolejna podwyżka akcyzy działa jak marketing dla przemytników. Złote czasy czekają też przestępców wyspecjalizowanych w e-odpadach, bo im bardziej skomplikowane staną się legalne systemy zbiórki i rozliczeń, tym bardziej opłacalne staną się nieformalne kanały pozbywania się elektroniki. Nowe unijne podatki to zatem nie narzędzie finansowania wspólnych działań, lecz fabryka szarej strefy. Kiedy fiskus walczy z podstawową logiką ekonomii, to skończy się jak w „Monty Pythonie” tylko zamiast ministerstwa głupich kroków dostaniemy ministerstwo głupich podatków.

Na złość mamie odmrożę sobie uszy

Jednym z największych paradoksów unijnej polityki podatkowej jest uderzenie w tych, którzy najbardziej przyczynili się do stabilności Wspólnoty – europejskich rolników. Reforma akcyzy tytoniowej i wprowadzenie TEDOR to cios szczególnie dotkliwy dla Polski, Włoch, Grecji czy Hiszpanii. Przez dziesięciolecia rolnicy ci rozwijali uprawy, dostosowywali się do wymogów rynku, finansowali modernizację wsi z własnych dochodów i unijnych dopłat. Teraz słyszą, że od 2027 roku wsparcie może zniknąć, a ciężar regulacyjny wzrośnie tak bardzo, że produkcja stanie się nieopłacalna.

Czytaj też:
Ponad milion Polaków deklaruje przychody z najmu i dzierżawy

Bruksela mówi, że ograniczy to przemyt oraz poprawi zdrowie publiczne. W rzeczywistości otworzy rynek dla Chin, Indii, Brazylii i innych państw BRICS, które czekają, aby przejąć europejski rynek tytoniu i wyrobów nikotynowych. Tymczasem Europa importuje już dziś trzy razy więcej tytoniu, niż produkuje. Czy budowanie zależności od państw, które wprost podważają europejskie interesy, to na pewno sukces polityki gospodarczej?

Cała władza w ręce rad

Unia musi zdecydować, czy chce być wspólnotą wolnych narodów, czy ministerstwem głupich podatków, które zamiast budować dobrobyt, wypycha produkcję poza Europę, wzmacnia szarą strefę, osłabia własne gospodarki i zaciąga coraz większe wspólne długi. W pesymistycznym scenariuszu może skończyć się jak w „Fantozzim” – nękanie ambitnymi filmami ma swój kres, gdy szef każe pracownikom przyjść na seans czechosłowackiego filmu z napisami po niemiecku w wieczór, gdy nadawany jest historyczny mecz Włochy–Anglia, na który czekają wszyscy. Głosem umęczonych podwładnych staje się księgowy Fantozzi, który nawołuje kolegów z pracy do buntu. Ci robią z dyrektora zakładnika, wkładają go w kaftan bezpieczeństwa i zmuszają go do oglądania filmów o niskiej wartości artystycznej. Rzekłoby się, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, choć w brukselskim skeczu rachunek za spektakl zapłacą zawsze widzowie, a nigdy reżyser.

Czytaj też:
KSeF 2.0 wchodzi na kolejny poziom. Przedsiębiorcy mogą sprawdzić, co ich czeka
Czytaj też:
Ponad 100 mln zł VAT zniknęło przy igrzyskach. KAS ujawnia kulisy

Źródło: Wprost